Moje świadectwo

Moje życie jest piękne!

Aby, choć trochę nakreślić Wam działanie Boga w moim życiu muszę choć trochę sięgnąć przeszłości. Bo to nie jest tak, że pojawił się w moim życiu pierwszy raz. Bóg był zawsze tyle, że ja nie zawsze byłam z nim.

Z biegiem lat widzę, że wszystko, co mnie spotkało, miało swoje uzasadnienie i było po coś. Całe swoje życie biegłam za idealnym życiem rodzinnym, partnerskim i finansowym. Owszem to jest bardzo fajne, mieć komfort życia, tylko dochodzisz do momentu, kiedy masz wszystko, a i tak masz pustkę w sobie, przestajesz się cieszyć z nowej sukienki, nowego robota kuchennego. Najgorsze jest to, że nie wiesz, jak zapełnić tę pustkę. Więc ta pustka się pogłębia, coraz bardziej przybliżając więcej problemów ciała i duszy. Następnie wpadasz w te czarną pustkę. Nie raz Twoje Ja wdrapuje się na powierzchnię, ale później spadasz kilkukrotnie, mimo wielu prób, a jeśli uda się na dłużej wytrwać na górze, lecisz szukać dalej, tylko nadal nie wiesz czego…

Od małego wychowywałam się w wierze katolickiej. Każda niedziela obowiązkowo 5 km do kościoła autem lub pieszo, nie było słowa, nie chce mi się, jestem zmęczona lub chce mi się spać. Czy ja to wtedy rozumiałam? Nie, to było posłuszeństwo rodzicom. Nie rozumiałam, co ksiądz mówi do mnie w budynku zwanym kościołem. Nie rozumiałam nic, oprócz klepania modlitw. Oczywiście nie chcę źle mówić o księdzu, ja się po prostu na to nie otwierałam. Bardziej przekonywała mnie relacja wieczorna, kiedy modliłam się o coś do Boga. Zawsze o coś. Jak to mówią…Jak trwoga to do Boga. 

I tak z wielu opresji ratował mnie Jezus, tych dziecięcych czy nastoletnich. Kiedy było źle, klękałam i wołałam o pomoc. Bóg pomagał, a ja szłam dalej swoją drogą, nie Boga.

Jedno jest pewne cierpliwości miał do mnie dużo. Tak zleciało 22 lata, wzięłam ślub, okazało się, że mąż mimo młodego wieku jest chory na RZS. Oczywiście leczenie szpitalne kilkuletnie spowodowało więcej szkody niż pożytku. Trzy lata później mój synek diagnoza Neuroblastoma, guz nerki, chemia, operacja, dni, do których nie chcę nawet wracać myślami.

Ból, strach i lęk o własne dziecko było nie do ludzkiego udźwignięcia. Padam na kolana i wołam o pomoc. Dziś jest pięknym, 18-letnim zakochanym mężczyzną. Kiedy już wszystko jest w normie, zło znowu wkracza niepostrzeżenie po cichutku do mojego serca. Zło w rozumieniu braku miłości do siebie, zrozumienia, radzenia sobie ze sobą. Ból niemocy jest tak silny, że po raz kolejny padam na kolana przed Bogiem, błagam o kolejną szansę na pomoc… A ona przychodzi. Bóg wyciąga do mnie rękę w postaci czasu, daje mi czas na znalezienie miłości i powrotu do Boga. Mój czas to diagnoza nowotwór piersi. Śmiertelna choroba czy wybawienie? Każdy popatrzy na to inaczej i ma do tego prawo. Wiem, jednak, że na ten moment w moim życiu, to było dla mnie wybawienie, z sytuacji, w której nie potrafiłam sobie po ludzku poradzić.

I chociaż droga do tego wybawienia była bardzo grząska, bardzo głęboka, bardzo bolesna, wyprowadził mnie na równą powierzchnię. Czy to coś mnie nauczyło? Bardzo dużo, ale nie to, co było w tym wszystkim najistotniejsze. Kolejny raz, kiedy wszystko wraca do normy, ja idę swoją drogą, spychając Boga na końcowy plan, na później. Wymówek mam przy tym sporo, dużo zajęć, rodzina, kariera zawodowa, ćwiczenia, kursy, medytacje, Przecież ja nie mam czasu. Wszystko dobrze się kręci, lepsze pieniądze, lepsza praca, ale w sercu nie pokoju i radości. Dlatego po paru latach mój świat znowu zostaje wstrzymany, z wielkim krzykiem — zatrzymaj się! Kolejna diagnoza rak piersi z wieloma przerzutami stadium 4, plus rak skóry piersi. Rokowania niewielkie jak to w ostatnim stadium z przerzutami do kości, miednicy, mostka, kręgosłupa, klatki piersiowej, węzłów chłonnych i płuc. Tak, co można na to powiedzieć, jest źle, nawet bardzo źle. Przechodzę fale buntu, do wszystkich dookoła, obrażam się na ludzi, słońce, powietrze, na Boga. Pytania kłębią się w mojej głowie, dlaczego?, Co zrobiłam źle? Dlaczego znowu ja? Przecież jestem dobrym człowiekiem? Czy ja umrę? Lęk przed śmiercią wywoływał lawinę codziennych łez. Codzienny lament do Boga tworzył pomału relacje, były to tzw.: pogadanki z tatą. Zaczęłam pomału składać swoje życie. Moje upadki i wzloty i wyciągać wnioski. Dopuszczać nie tylko moje pytania, ale pytania Boga… Gdzie byłaś? Dlaczego odeszłaś? Dlaczego mnie odrzuciłaś?

 Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. W oczach mojego męża i rodziny widziałam przerażenie co będzie dalej. Sterta suplementów, preparatów na tzw. cudowne uzdrowienie, piętrzyła się na nocnej szafce. Poprawy jednak nie było, coś nadal do tego brakowało. Ponadto byłam bardzo sfrustrowana, co jeszcze mogłabym zrobić, przecież przerabiałam to 5 lat wstecz, kiedy pierwszy raz zachorowałam. Stosowałam wszystko, przeczytałam tyle książek, zmieniłam swoje życie i znowu byłam chora.

Coraz częściej szukałam ukojenia w modlitwie, słuchałam słowa Bożego, różnych podcastów, ewangelizatorów. Jeden  z ewangelizatorów szczególnie  trafiał  słowem w  moje serce.  Dzięki niemu zaczęłam  na nowo się nawracać. Codziennie mi przypominał,  że Bóg mnie kocha, tylko muszę  sama   w to uwierzyć. Nie jest łatwo uwierzyć, kiedy cierpisz, ale ja chciałam doświadczyć miłości Boga,  tylko sama nie wiedziałam jak to mam zrobić. Potem dopiero zrozumiałam, że tak naprawdę nic nie musiałam zrobić, musiałam  po prostu wrócić do Niego. 

10 grudnia wybraliśmy się na pierwszą mszę o uzdrowienie, wcześniej ze względu na złe samopoczucie uczestniczyliśmy tylko online. Ceremonie były piękne i działy się tam cuda, na własne oczy można było zobaczyć i posłuchać świadectw ludzi, których dotknął Duch Święty. Takie msze odbywały się w różnych miastach Polski, tym razem msza miała się odbyć w Kaliszu. Pojechaliśmy całą rodziną z dziećmi. Ceremonia była piękna, gorąco modliłam się, aby Pan też do mnie przyszedł, ale nie poczułam nic, a zobaczyć też nie mogłam. Myślałam w głowie, przecież to nie jest tak, że Bóg przychodzi, kiedy chce akurat ja, cierpliwości uspokoiłam swoje myśli w głowie.

Kilka dni później zauważyłam, że moje bóle kości minęły. Było to bardzo dziwne. Najbardziej bolał mnie kręgosłup, miednica, kiedy przewracałam się z boku na bok na łóżku, przedzierał mnie potężny ból, jakby za chwilę miał mi się złamać kręgosłup. Do tego szyja powodowała paraliżujący ból, kiedy chciałam nią poruszyć. Nagle wszystko ustało. Wiedziałam, że jest zmiana w samopoczuciu, ale nie była widoczna gołym okiem, więc nie wiedziałam jak wytłumaczyć to lekarzowi. Kilka dni później musiałam pojechać na chemię.

W głowie wszystko krzyczało Nie! Rozum mówił, musisz! Przecież nie masz innej alternatywy. Modliłam się, żeby Bóg dał mi jakiś znak, jakąś podpowiedź, ale nic nie słyszałam. Chemia wlewała się ponownie w moje żyły, nie bolało, trwało to kilka godzin. Kiedy się kończyła, czułam się, jakbym była podwójna, całe ciało mi pulsowało, bałam się otwierać buzię, żeby nie wymiotować. Następny dzień był, o wiele gorszy, jak i kolejne następne… Męczyła mnie bezsenność, w dzień kręciło mi się głowie, traciłam równowagę, mdliło, mój układ pokarmowy stanął, odczuwałam ból i pieczenie w układzie moczowym, wszystko było na nie. Nie mogłam sobie poradzić sama ze sobą, ciągle płakałam w poduszkę lub w rękaw mojego męża, widziałam jego niemoc i jego cierpienie, że nie może mi pomóc.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, bardzo chciałam pojechać do mamy i siostry, ale niestety im bliżej świąt, tym gorzej się czułam. Perspektywa jazdy w jedną stronę 3,5 godziny niestety nie była możliwa, zresztą wyglądałam naprawdę źle, straszyłabym przy stole wigilijnym, więc mój mąż postanowił, że sam przygotuje święta. Tak też zrobił, ja przystroiłam stół, a chłopcy przygotowywali wigilijne posiłki z moją małą pomocą słowną. Było pięknie, skromnie, cicho i tak jak miało być.

W dniu pamięci Odrodzenia Pana Jezusa, w świąteczny poranek 25 grudnia odradza się we mnie wiara, nadzieja i miłość, długie rozmowy z mężem, łzy, świadomość nadziei i miłości Bożej stawia mnie na nogi. Mówię NIE wszystkiemu, co złe, czarne, co nie pochodzi od Boga. Proszę o pomoc Ducha Świętego.

 Duchu Święty…

Proszę cię, żebyś przyszedł, dzisiaj do mnie, bo potrzebuję cudu, przyjdź i spraw niemożliwe. Przyjdź Panie, Przyjdź Duchu Święty. W imię Jezusa Chrystusa niech zniknie wszystko, co złe w moim ciele. Niech znikną komórki nowotworowe, niech przyjdzie uwolnienie, uzdrowienie, niech w imieniu Jezusa Chrystusa przyjdzie Łaska moc i siła. Panie Jezu, oddaję ci dzisiaj swoje życie. Ufam ci Panie i zapraszam, abyś przyszedł do mojego życia w nowy sposób, na twój sposób, wyznaje dziś twoje zbawienie, wyznaję, że ty jesteś jedynym Panem Synem Bożym, Zbawicielem, przyjmuje, że umarłeś dla mnie na krzyżu dla mojego zbawienia. Twoje zbawienie każdą łaskę, którą chcesz mi dać, przyjmuje, Przyjmuje twoje błogosławieństwo i uzdrowienie. Niech twoje imię Panie będzie uwielbione, niech będzie wywyższone, niech będzie błogosławione, w imię Jezusa Chrystusa. Amen.

 Ta oto modlitwa podniosła mnie z kolan i dała nadzieję na lepsze jutro. Modlitwa Ewangelizatora Marcina Zielińskiego. W notesie rozpisałam sobie dietę, suplementy, zdecydowałam, że muszę działać już teraz, że wszystkiego Bóg za mnie nie załatwi, że to on podsuwa mi różne pomysły, jak mogę sobie pomóc tu na Ziemi. Nie mogę leżeć i czekać, aż zrobi wszystko za mnie. Razem z moim postanowieniem, natchnieniem, przyszło lepsze samopoczucie, mogłam więcej zjeść i mniej bolało.

Przyszedł Nowy rok, nowy lepszy rok. Miałam pragnienie wystroić się i pójść na bal z moim kochanym mężem, niestety w tym dniu przyszło mocne osłabienie, Nie mogłam jeść, a całe ciało ogarniał niesamowity ból. Miałam żal do siebie, że akurat w tym dniu czuję się tak źle. Miałam wrażenie, że w środku rozpadam się na małe kawałki. Było mi wstyd, że jestem taka słaba. Chciałam pokazać, że potrafię inaczej ale nie potrafiłam. Chciałam pokazać, że jestem twarda, ale nie byłam twarda. Ponownie przerażała mnie niemoc.

Sięgnęłam po swój notes i zaczęłam rozmowę z Bogiem…Jak przełamać niemoc? – wdzięcznością…

 Mój Ojcze Królu, nad Królami, kończymy trudny dla mnie rok, rok pełen zmian bólu i cierpienia, rok, który kolejny raz przewrócił nasze życie do góry nogami. Przewrócił, ale może też naprostował na właściwe tory. Ojcze, tak długo próbowałeś dotrzeć do mnie, aż ponownie musiałaś powalić mnie na kolana. Boże tak bardzo chciałabym tak pięknie mówić o tobie, modlić się cudownymi słowami a ja mówię i modlę się, jak potrafię, jak mówi mi serce, które wierzy w Ciebie z ogromną mocą i siłą, wiem, że nigdy mnie nie zostawiłeś i nie zostawisz. Ojcze, kończy się rok i chciałabym Ci podziękować za to, że jestem tu i teraz. Chcę Ci podziękować za przytulenie zawsze wtedy, kiedy tak bardzo bolało, Jezu mój Ty zawsze ocierałeś mi łzy. Dziękuję ci za moich cudownych synów za ich piękne serce, wrażliwość, miłość i ciepło. Dziękuję za każdą chwilę ich uśmiechu czy krzyku, za doświadczenie pocałunku i za przytulasa. Patrzę na nich i nie mogę uwierzyć, że mam taki skarb. Dziękuję za mojego męża, który już od 18 lat zawsze podkłada mi poduszkę, kiedy upadam. Dziękuję, że mi go podarowałeś, dziękuję za jego uśmiech, ciepło, serce i tak piękną miłość. Dziękuję Ci za każdą osobę napotkaną w moim życiu w tym roku, która przybliżyła mnie do Ciebie. Dziękuję za moich przyjaciół w klinice, dzięki którym mnie leczysz.

Panie Jezu zmieniasz całe moje życie. Proszę, nakieruj mnie jak mam iść blisko ciebie i dla ciebie. Proszę cię, dotknij mnie Duchem Świętym, napełnij światłem i miłością, abym już nigdy nie bała się i nie lękała. W imieniu Jezusa Chrystusa niech wszelkie zło, czarne myśli, diabeł, szatan odejdą z mojego domu od nas domowników w imię Jezusa Chrystusa precz od nas. Amen

Leżałam przytulona do mojego męża, oglądając transmisję koncertów noworocznych, czułam jego ciepło, bicie serca i ogromną miłość. 

Następna chemia ze względu na złe samopoczucie została mi odroczona o tydzień. W ostatnim tygodniu czułam się w miarę dobrze. Regularna akupunktura poprawiała moje samopoczucie. Kolejny wlew wzmacniający nie był przyjemny. Organizm czuje się skołowany w środku mdli, jakby krzyczał, nie wlewaj więcej nic we mnie! Boże, ty wiesz, co robisz, proszę, trzymaj mnie za rękę i nie puszczaj. W głowie ciągle nie odpuszcza mnie myśl, że w środku coś się zmieniło, ale nie mam jak tego udowodnić. Nawet nie mam badań pierwszej tomografii, a proszę o nową. Lekarze przewracają oczami, przecież dopiero zaczęliśmy leczenie, bez sensu robić kolejne badanie.

Kolejny dzień nafaszerowana tabletkami przeciwwymiotnymi i przeciwbólowymi jadę na trzeci wlew chemii. Wlew nie jest bolesny, ale wiem, co będę czuła następnego dnia. Wychodząc ze szpitala, wsiadam do auta, jakbym była podwójna, boję się otworzyć usta, by nie zwymiotować. W Aucie czeka mój synek i o dziwo ksiądz. Było to dość duże zaskoczenie dla mnie, podobno przypadkiem mój mąż spotkał go pod szpitalem, i akurat szukał transportu do domu. W trakcie jazdy ksiądz modlił się za mnie. A mi łzy spływają po policzkach. Nie ma przypadków! Do wieczora było coraz gorzej, czułam, jakby z każdą minutą mnie ubywało, czekałam tylko do chwili, aby wziąć tabletki nasenne i przestać czuć. Łzy słabości toczyły się ze mnie litrami, nie mogłam tego powstrzymać. Przepraszałam Boga za swoją słabość i prosiłam, aby mi na to pozwolił. Zasnęłam…

Drugi dzień po chemii powala mnie na ponownie na kolana, moje ciało znowu zaczyna walkę z trucizną. Leżąc, czuję, każdy etap walki o przetrwanie.

Na kontroli lekarskiej pani doktor mówi zaskoczona, że chyba jest lepiej, ponieważ owrzodzenia piersi zanikają. Więc możemy się starać o kontrolne badanie, czyli tomografię komputerową. Oczywiście, że jest lepiej, Byłam tego pewna, czułam to od 10 grudnia, kiedy byłam na mszy uzdrawiającej w Kaliszu po tej mszy ustały mi wszystkie bóle kostne, Niestety słowa się nie liczą, musisz mieć potwierdzenie, a ja takiego nie miałam. Musiałam czekać grzecznie na badania potwierdzające, to co czuję, a po drodze przyjąć chemię. Wiem, jak to brzmi, nie brzmi to dobrze. Pani onkolog potrzebowała dowodu, więc powiedziałam jej, że idę na rozmowę z Bogiem, uśmiechnęła się, a ja wyszłam pełna nadziei, że Bóg mnie wysłuchał.

Samopoczucie po trzecim wlewie jest niestety o wiele gorsze od poprzednich, mój układ pokarmowy całkowicie staje, nie mogę jeść, chudnę, boli mnie całe ciało, skóra swędzi, nie mogę jej drapać, bo tworzą się rany. Jestem taka głodna, a nie mogę zjeść.

 Dyskomfort, który czuję w środku, utrudnia mi funkcjonowanie w dzień i w nocy. Niezawodne w tym momencie są ponownie ramiona mojego męża, który cierpliwie wytrzymuje mój płacz i moją niemoc. Po kilku dniach od chemii biorę się za siebie z Panem Bogiem w sercu, uczęszczam na regularną akupunkturę, która daje mi dużo lepsze samopoczucie. Akupunktura nie jest lekarstwem, za to bardzo dodaje skrzydeł, kiedy organizm jest osłabiony. Pobudza organizm do działania i samo naprawiania. Już po kilku takich cyklach czuję się o wiele lepiej.

Natomiast ból w żołądku po wlanej chemii, nie ustępuje, jest to tak niekomfortowe uczucie, że nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. Stosuje przeróżne probiotyki, zioła, leki, nic nie przynosi ukojenia. W modlitwie wieczornej i naszej pogadance mówię, Ojcze mój, tylko ty możesz mi pomóc, szepnij co mam zrobić. Następnego dnia wieczorem, gdy siedzieliśmy wspólnie w salonie, oglądając jakiś serial i nagle słyszę w mojej głowie, co mam wziąć, zrywam się, biegnę do kuchni i od razu zażywam, po paru minutach od razu czuję ulgę. Następnego dnia żołądek przestaje mnie boleć, nadal czuję lekki dyskomfort, ale kilka dni później wszystko wraca do normy. Sama nigdy bym na to nie wpadła. Nie pomogły żadne leki, ziółka, dieta, lekarze rozkładali ręce. A Bóg podpowiedział…

Staram się jak najszybciej ustalić termin,  ponownej tomografii, niestety nie jest to takie łatwe,  jest tak dużo chorych ludzi, że system jest przepełniony.  Na szczęście mam mojego męża, który ma niewyobrażalną moc przekonywania i udaje się to zrobić w przeciągu tygodnia.

29 stycznia jadę na tomografię, niestety podana z kontrastem,  odcina mnie  znowu na dwa dni. Moje ciało reaguje na wszystko, co jest wpuszczone obce do organizmu. Jestem  jednak szczęśliwa, bo wiem,  że ta tomografia będzie inna. Jestem pewna, że Bóg wysłuchał  mojej modlitwy. Pani onkolog poinformowała nas, że niestety na wyniki tomografii musimy czekać około do 3-4 tygodni. Nie wyobrażałam sobie takiej sytuacji, ponieważ wiedziałam, że za chwilę mam następną chemię.  Zabawne jest to, że w dniu trzeciej chemii otrzymałam dopiero wyniki tomografii z listopada, którą zrobiłam przed chemią. Nie ma co ukrywać, że wyniki były bardzo złe. Natomiast byłam świadoma, że były robione trzy miesiące temu,  i teraz jest zupełnie inaczej. Przerażała mnie myśl, że mam czekać tak długo na nowe wyniki. Ja po prostu czułam, że te wyniki będą inne.

01 lutego po raz kolejny, jedziemy wspólnie z moim kochanym mężem na mszę o uzdrowienie. Ceremonię po raz kolejny prowadzi Marcin Zieliński.  Kościół był zapełniony tak bardzo, że nawet pełniący tam służbę księża, nie widzieli tylu ludzi na raz. Ludzie z różnych zakątków Polski, z zagranicy z walizkami, a nawet małymi dziećmi. Kiedy weszliśmy do zapełnionego kościoła, raczej nie liczyłam, że znajdę jakieś wolne miejsce, a tu niespodzianka, cały kościół pełny i dwa wolne miejsca w środku. Przypadek? Raczej nie, Ja tam miałam być!

Piękne wydarzenie połączone z uwielbieniem Boga było czymś niesamowitym, czego jeszcze nigdy nie przeżyłam. To wydarzenie jest tak piękne, że zastanawiam się jak ubrać to w słowa.

Początek mszy świętej, nie był łatwy dla mnie. Zadziała się dziwna sytuacja. W czasie głoszenia słowa Bożego nagle poczułam się dziwnie. Uczucie słabości, ogromnego zmęczenia, zaczęło mi przeszkadzać dosłownie wszystko, razić wszelkie światło w kościele, jakby coś, kazało mi wyjść i szeptało w głowie, nie dasz rady, źle się czujesz, zasłabniesz, wyjdź na powietrze. W pewnym momencie wszystko to czułam, bolało mnie w środku, było mi słabo, brakowało mi powietrza. W jednej chwili się przestraszyłam, ale potem uświadomiłam sobie, że te myśli nie były moje ani od Boga, to coś było złe i robi wszystko, żebym tu nie została. Zło chciało mnie wygonić z kościoła z modlitwy. Dlatego z całych sił prosiłam Boga, aby zabrał to zło z mojej głowy, że chcę tu zostać z nim do końca. I wiecie, co się stało? Nagle przestało mnie razić światło, przestałam się źle czuć, przestało mnie boleć w środku. No może nogi mnie bolały od stania, w końcu trwało to około 3 godziny. Zdecydowałam, że zostaję z Bogiem i zło odeszło. Oczywiście sama bym nie dała rady bez pomocy Jezusa Chrystusa.

Szczera modlitwa do naszego Ojca o uzdrowienie ciała i duszy a najbardziej o dotyk miłości to było moją intencją dla mnie i dla mojego męża, który też boryka się ze swoim schorzeniem,  jakim jest RZS. 

Kiedy ludzie podchodzili ze świadectwami swojego uzdrowienia, w kościele panowała  niesamowita  energia, ciepło i  miłość. Tego wieczoru było wiele pięknych świadectw uzdrowienia ludzi z różnych schorzeń.

W pewnej chwili podeszła kobieta chora na raka piersi ze swoim świadectwem. Półtora roku od operacji, po wycięciu węzłów chłonnych, nie była w stanie podnieść ręki do góry. W czasie mszy o uzdrowienie machała ręką z góry na dół. Ja stojąc w ławce, pomyślałam w duchu, Boże czy to jeszcze nie mój moment, ok, Ty tu rządzisz, Niech się dzieje wola twoja… i nagle jeden z prowadzących mówi, zapraszam tutaj wszystkie osoby do ołtarza, które mają nowotwór, a postawiona diagnoza nie daje im szans. Podeszło do ołtarza wiele osób, podeszłam też i ja. Schyliłam głowę i wołałam Ducha Świętego, aby do mnie przyszedł ze swoją łaską, światłem i mocą i Duch Święty przyszedł. Zanurzył moje ciało w spoczynku, który był taki błogi, lekki, a moje serce poczuło pokój. Trwało to chwilę, lecz kiedy się ocknęłam, nie mogłam powstrzymać się od płaczu, płakało całe moje ciało, cała moja dusza, nie mogłam opanować drżenia, wiedziałam, że właśnie zmieniłam swoje życie. Uczucie, które doznałam, w tym momencie było tak wielkie i mocne, że chciałoby się powiedzieć, chwilo trwaj. Kiedy wróciłam, do ławki do mojego męża wiedziałam, że już będę inną osobą.

 Po powrocie do domu wiedziałam, że więcej już nie będę płakać. Dwa dni później nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd, dostajemy informację, że są wyniki tomografii, które miały być za trzy tygodnie. Wynik — jestem czysta. Po ludzku było to niemożliwe.

Oczywiście biegnę jak najszybciej do mojej pani onkolog, aby nie brać następnej ciężkiej chemii. Po drodze jeszcze trzy wizyty innych lekarzy. Nie zapominam przy tym o modlitwie, aby Bóg pokierował mnie we właściwe ręce, co robić dalej. W końcu Bóg dał nam lekarzy, ważne, tylko aby trafić na tych właściwych..

Przede mną jeszcze długa droga, ale już się nie boję, wiem, że nie jestem sama z tym wszystkim, wiem, że jest ze mną Bóg, więc sama nie kombinuje, proszę o radę, wsparcie. Na każde moje zapytanie w ciągu kilku dni pojawia się podpowiedź. Jest to tak niesamowite, że wydaje się mało realne, a dzieje się naprawdę. Jeszcze przede mną wiele tygodni miesięcy, abym doszła sprawnie do siebie po wlaniu chemii. Dzisiaj wiem, jestem tego pewna, że bez Boga nie dałabym rady, może już by mnie tutaj nie było.

Jest bardzo dużo informacji, dotyczących tego, co jest, dla nas dobre a co nam szkodzi. Kiedyś bardzo przejmowałam się, wszystkim, co jem. To nie jest dobre ani dla ciała, ani dla duszy. Warto polegać przede wszystkim na zdrowym rozsądku, jeść dobrej jakości żywność a przede wszystkim unikać przetworzonej żywności. Niby o tym wszyscy wiemy, ale nie bardzo stosujemy.

Jednakże,  Moje kilkuletnie doświadczenie z chorobą pokazuje, że nie istnieje jedna dieta lub sposób odżywiania, który jest idealny, który pasuje wszystkim, który by każdego uzdrawiał.  Propagowanie rygorystycznych diet i wmawianie, że to jedyna droga do zdrowia wywołuje, wyłącznie strach u osób chorych i tych, którzy dbają, o to, żeby nie zachorować. Osoby ciężko chore na nowotwory oblane są lękiem, i wpadają w panikę! Co, mają jeść? W pewnym momencie są niedożywione, bo rezygnują z większości produktów.  Co jeszcze bardziej pogłębia ich chorobę.

Jeśli zaczniemy sami walczyć w presji strachu i lęku, będziemy bardziej karmić raka niż go niszczyć. Choćbyśmy nie wiem jak, się starali jeść zdrowo, będziemy ćwiczyć, medytować, szukać odpowiedzi we wszechświecie, dlaczego chorujemy?, choć przeczytamy setkę mądrych książek, choć zażyjemy ogromne ilości suplementów, jeden droższy od drugiego, Uwierzcie mi, to nic nie da, jeśli nie odnajdziecie w sercu miłości do siebie i nie oddacie wszystkiego Bogu — Bądź wola Twoja! Te słowa to triumf nad całym złem, w tych słowach odnajdziemy dla siebie  pokój serca, odpocznienie i nadzieję.

Jeśli całym naszym  sercem, będziemy trzymać się tego przekazu: „Twa wola niech się stanie!”, to jesteśmy niepokonani we wszelkich pokusach  i przeszkodach życiowych.

Choroba nie pochodzi od Boga, Bóg jest dobry i nie krzywdzi swoich dzieci. Dlatego oddajmy, Mu wszystko, co w nas boli, jest niedobre złe, czarne i nas skrzywdzi. Bóg nigdy nie przychodzi obojętnie koło swojego dziecka. Tylko dziecko musi też dać mu szansę i wpuścić go do swojego serca.

Zapytacie zapewne… To dlaczego ludzie umierają, małe dzieci chorują, dlaczego tam nie dzieją się cuda. Nie znam na to idealnej odpowiedzi, ale myślę, że nikt jej nie ma. Ja sobie tłumaczę to tak, że jeśli Bóg przychodzi do chorej osoby do chorego dziecka, które cierpi z bólu, kiedy Bóg przytula i daje, ukojenie, to nie każdy chce wracać do świata, gdzie był ból. Tak mniej więcej opisują to ludzie, którzy byli po drugiej stronie I wrócili jak na przykład Anita Moorjani w książce Umrzeć, by stać się sobą. Przepięknie opowiada o bezwzględnej cudownej miłości, którą czuła będąc blisko Boga. Miłość była tak duża, głęboka, silna i bezwarunkowa, że pragnęła czuć to już na zawsze, Anita Moorjani pisała tak … Miałam wybór, wrócić lub nie… Postanowiłam wrócić.

Abyśmy nigdy nie musieli dochodzić do takiego postanowienia i być w takiej sytuacji jak Anita. Bierzmy swoje życie w tej chwili w tej sekundzie jako najlepszy moment, w jakim jesteśmy tu i teraz. Nie narzekajmy, cieszmy się z kwiatka, słońca, uśmiechu swojego dziecka. Nie zamartwiaj się, co będzie jutro, bo jutro jest inny rozdział książki twojego życia. Twórz teraz, dzisiaj. Dzisiaj jest najlepszym momentem na twoje marzenia plany i działania. Nie martw się…

Najgorszym wrogiem w czasie kiedy chorujesz, jest strach i lęk. Przeszywa ci każdą komórkę twojego ciała, paraliżując każdą myśl związaną z przyszłością. Proponuję ci wziąć Biblię do ręki zamiast kolejnej tabletki na uspokojenie myśli. 

Przeczytaj ten fragment Listu św. Jana:

My ludzie boimy się spojrzenia na nasze życie, przez innych, boimy się, że jak zobaczą jacy jesteśmy naprawdę, to nas odrzucą. Czujemy się gorsi od naszych autorytetów. Każde pragnienie, gasimy lękiem przed porażką. Wiesz co Ci powiem! To zły duch strachu i lęku Ci to podpowiada i podcina skrzydła, bo wie, że tylko takim sposobem ma do ciebie dostęp, on wie że jeśli zastąpisz to słowami nie BOJĘ SIĘ! Jezu ufam Tobie! i oddasz mu swoje życie, to możesz zdobyć wszystko,  bo WIARA góry przenosi…

Otwórz Księgę Proroka Izajasza:

Wpuśćmy Boga do naszego serca, wołaj o Ducha Świętego, ale uważaj, bo przyjdzie, a wtedy odmieni całe twoje życie. Odmieni twoje ciało, twoją duszę, twoje myśli. Oczywiście nie mogłam się doczekać następnej mszy ceremonii o uzdrowienie, aby dać świadectwo działania Ducha Świętego. Kolejne spotkanie odbyło się w Kępnie i było po prostu w święte, i mimo że trwało kilka godzin nikt nie czuł zmęczenia i znużenia. W czasie mszy przykuło mi uwagę światło , Które wyglądało, jak poświata jasna a w środku fruwało coś białego. Dosłownie jakbym widziała Ducha Świętego, symbol gołębicy po świecie światła. Wiedziałam, że Duch Święty już działa i tak się stało — działał! A dowodem była długa kolejka oddawania świadectw uzdrowienia.

Więc jeśli dzisiaj jesteś w tym miejscu, gdzie jest Ci bardzo źle, jeśli sobie nie radzisz ze swoim życiem, jeśli chorujesz, jeśli twoja diagnoza nie daje nadziei, jeśli umierasz… Opowiedz o tym Bogu, otwórz swoje serce, UWIERZ! I módl się. I choć czasem tego nie widzimy ani nie słyszymy, Bóg będzie działał w naszym życiu. Trwaj, w modlitwie jestem pewna, że wkrótce zobaczysz, tego owoce.




Dodaj komentarz

Your e-mail will not be published. All required Fields are marked